PO MOJEMU #2 - Back to... school?!

   Witam wszystkich, którzy jeszcze stąd nie uciekli, po ponad miesięcznej przerwie! :D Nie było mnie troszkę z powodu lenistwa, ale w głównej mierze z powodu braku czasu. Zaległości postaram się nadrobić ;) Niestety posty pojawiać się będą nieregularnie, choć mam taki śmiały pomysł, żeby chociaż raz na tydzień pojawiła się jakaś recenzja, lub post z serii "PO MOJEMU".

  Przechodząc do tematu... Dzisiaj, jak zapewne domyśliliście się po tytule, będzie trochę o szkole. Temat przygnębiający, ale na tyle ważny, że nie sposób go pominąć. Otóż z dniem pierwszym września, tak ja, jak i pewnie większość z Was, zmuszony byłem udać się do budynku o nazwie "Szkoła". Z tym dniem również stałem się członkiem klasy trzeciej gimnazjum, zwanej "królami gimbazy" (co moim zdaniem chyba nie jest chlubnym określeniem xd). Oprócz tego, że nie poszedłem na akademię rozpoczynającą rok szkolny 2015/2016, tylko siedziałem razem ze znajomymi na wyższym piętrze, to dzień wypadł bardzo lajtowo i wakacyjnie zresztą.
   Katorga, czyli niewątpliwy urok ostatniej klasy gimnazjum, rozpoczęła się razem z dniem numer 2 miesiąca numer 9. Nasza najukochańsza pani od matematyki (której, swoją drogą, serdeczny kij w oko ;) ) już na pierwszej lekcji, zamiast kultywować prastarą tradycję pisania PSO, zaczęła straszyć nas nadchodzącymi egzaminami. Nie ważne, że jest to pierwsza lekcja, nie? Pozatruwać uczniom życie można zawsze ;) Ostatnie dziesięć minut poświęciła oczywiście na pierwszy temat z podręcznika, z którego zadała dobre kilka zadań, bo przecież "wszystko umiemy". I tak najlepsza była pani od polskiego, która po całej lekcji omawiania, niezmiennych od czasów Gierka, zasad Przedmiotowego Systemu Oceniania, zadała nam rozprawkę pod tytułem "Czy twoje wakacje były udane?". A na dodatek na koniec lekcji, ze szczerym uśmiechem, co najmniej od ucha do ucha, życzyła nam "Miłego dnia, dzieciaczki!".
   To niestety był tylko początek. W ciągu kolejnego tygodnia poznałem swój świetny plan. Mam dwa razy dziewięć lekcji (7-15.30), raz osiem (8-5.30), raz siedem (8-14.30) i raz sześć (8-13.30). Z czego sześć lekcji w ciągu tygodnia to "dodatkowe" zajęcia przygotowujące do egzaminów,  które są obowiązkowe dla wszystkich (gdzie tu, kurwa logika?!), a nie pójście na chociażby jedno z tych zajęć skutkuje powiadomieniem rodziców i uwagą. Pozdrawiam szkołę, wychowawczynię, dyrektora i resztę nauczycieli, którzy wszyscy pracuję mniej, niż ja spędzam na nauce!
   Plan jest oczywiście jednym z wielu poronionych pomysłów tego roku szkolnego. Kolejnym z nich jest usunięcie "niezdrowego" jedzenia ze szkolnego sklepiku. Nie wiem, kto to wymyślił, ale musi być kompletnym debilem, jeśli myślał, że to cokolwiek zmieni. Jedyną zmianą, jaka zaszła, jest to, że sklepik z pełnego klientów stał się miejscem świecącym pustkami. Nikt nie kupuje wody niegazowanej (tylko taka tam jest) za 2,50 za małą butelkę, jednego sucharka za 50 groszy, czy podgniłego jabłka za złotówkę. Każdy, kto ma życzenie, idzie sobie przed szkołą, albo nawet w czasie lekcji do sklepu i kupuje to, co uważa za stosowne. Brawo za pomysłowość! ;)
   Kolejną rzeczą, za którą trzeba pogratulować nauczycielom, jest ich jakże wspaniałe ilości wiedzy, jaką mamy pojąć na danej lekcji. Otóż moi nauczyciele mają tendencję do zupełnie nierównomiernego rozkładania ilości materiału na lekcję. Z jednej lekcji trzeba się uczyć dwie godziny i praktycznie tyle samo poświęcić na odrabianie pracy domowej, a z drugiej wystarczy pół godzinki i już jest luz, blues i pomarańcze. Dlatego dochodzi do tego, że mam dni, w których wychodzę przed szesnastą, a lekcje kończę po dwudziestej.
   Następną sprawą jest ciśnięcie nas na różnych przedmiotach dlatego, że w kwietniu mamy egzaminy. Nasza wychowawczyni, która jest germanistką (dla niekumatych: uczy niemieckiego xd), zawsze dawała nam na lekcjach luz. Oceny u niej były przeważnie jakieś w miarę w porządku. Raczej stosunkowo mało baniek, w porównaniu do innych przedmiotów. Ale w tym roku dostała kompletnego pierdolca, w porównaniu do lat poprzednich. Praktycznie co lekcję mamy kartkówki, odpowiedzi, ogrom pracy domowej i ogólnie nauki. Wszystko tłumaczy egzaminami. Nie ogarniam tego. Uczy nas już szósty rok (miałem ją jeszcze w 4-6 podstawówki) i nagle sobie o egzaminach przypomniała? Przecież mogła nas lepiej przygotowywać wcześniej, a nie teraz ciśnie za wszystkie te lata.


   A u Was jak tam w sql? Do której klasy chodzicie? Jeszcze lajt, czy już zapierdziel?

   Do następnego! ;D

Komentarze

  1. Oj miesiąc przerwy to jednak trochę sporo, ale każdy przecież potrzebuje odpoczynku :) Nas egzaminami straszą od pierwszej klasy gimnazjum :/ Ja też mam równie genialny plan lekcji! także dwa razy dziewięć godzin, raz osiem, a w czwartek i piątek na szczęście kończę tylko po pięciu :) Niefajnie, że teraz tak Was wychowawczyni traktuje :/ ale dasz radę!
    Arleta!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz